sobota, 30 czerwca 2012

Vinegret w 3 odsłonach

Ponieważ często robię sałatki i przeważnie używam do nich sosu vinegret, postanowiłem zrobić małą ściągę z trzema najczęściej używanymi przeze mnie wersjami sosu vinegret. Dzięki temu za każdym razem nie będę musiał podawać sposobu przygotowania sosu.
Moje trzy podstawowe sosy to:
1) klasyczny vinegret
2) vinegret z musztardą
3) vinegret z miodem

Każdy sos vinegret, niezależnie od tego jak bardzo byłby udziwniony powinien składać się z 2 podstawowych składników: oliwy i kwasu, czyli octu lub kwaśnego soku, najczęściej z cytryny, ale nie zawsze. Klasyczna proporcja to 3 części oliwy na 1 część kwasu. Jednak ja używam mniej oliwy i stosuję proporcję mniej więcej 2:1. Lubię, kiedy sos ma wyrazisty, kwaskowaty smak, ale oczywiście można dodać więcej oliwy (lub odpowiednio mniej octu).

Klasyczny vinegret




















Najbardziej klasyczny sos vinegret składa się z octu lub soku z cytryny, soli, pieprzu i oliwy. Jeśli lubicie wyrazisty smak, użyjcie octu, jest bardziej wyczuwalny w smaku i ostrzejszy. Jeśli zależy wam na delikatnym smaku, weźcie sok z cytryny, jest wystarczająco kwaśny, ale nie tak ostry jak ocet. To najprostszy sos, wystarczy do słoiczka wlać ocet, rozpuścić w nim sól, dodać pieprz i oliwę, szczelnie zakręcić i parę razy wstrząsnąć. Sos gotowy. Zazwyczaj kiedy mi się spieszy odpuszczam sobie etap mieszania, sałatę skrapiam sokiem lub octem, doprawiam przyprawami i polewam oliwą, sos robi się sam, bez potrzeby brudzenia słoika. Słoik za to sprawdza się świetnie, jeśli chcę zrobić większą ilość sosu i wykorzystać go później. Zakręcony w lodówce może spokojnie stać przez kilka dni.




















Vinegret z musztardą




















Vinegret z dodatkiem musztardy to jeden z moich ulubionych. Jest gęstszy niż klasyczny vinegret i dużo bardziej wyrazisty w smaku. Musztarda ułatwia też łączenie się kwasu z oliwą w gładką emulsję, dlatego taki sos jest zazwyczaj gładszy i bardziej jednolity. Używam musztardy dijon, która jest bardzo ostra, bo lubię jej ostrość w sosie. Ale można użyć dowolnej musztardy. Ostatnio kupiłem nowość, musztardę czosnkową i o ile nie mamy w planach randki, to jest świetna do sosu. Dodając ostrą musztardę zazwyczaj rezygnuję z pieprzu, ale można go nadal dodać, jeśli ktoś lubi. Przy proporcji 2 łyżek octu i 4-5 łyżek oliwy (zawsze dodaje na oko) dodaję łyżeczkę musztardy. Ale jeśli nie zależy wam na intensywnym, ostrym smaku to dodajcie pół łyżeczki. Tutaj już przydaje się shaker w postaci słoika, który ułatwia zadanie wymieszania składników w 5s. Można ten sos też zrobić na szybko, ale tylko gdy sałatka jest zrobiona z twardych składników, które dobrze zniosą intensywne mieszanie. Świetnie sprawdza się resztka musztardy w słoiku, do której wystarczy dodać resztę składników, wstrząsnąć, polać sałatkę i wyrzucić słoik bez mycia.




















Vinegret z miodem




















Vinegret z dodatkiem miodu jest tak pyszny, że mógłbym go pić. Jego bazą jest vinegret z musztardą, do którego dodajemy łyżeczkę miodu. Najlepszy jest miód w postaci płynnej, który łatwo się miesza z resztą składników. Jeśli miód nam skrystalizował wystarczy go wymieszać najpierw z octem, który go rozpuści, a później dodać resztę składników. Vinegret z miodem łączy w sobie wszystkie smaki - słony, słodki, pikantny i kwaśny. Jest świetny do sałatek, które zawierają owoce, a także do bardzo prostych sałatek, bo dodaje dużo smaku sam w sobie. Lubię nim po prostu polać sałatę, taką bez żadnych dodatków. A kiedy zależy mi na szybkiej, ale pożywnej przekąsce robię "sałatkę" z fasoli. Odcedzam puszkę fasoli (dowolnej), dodaje do niej sosu i mam niebo w gębie. Najczęściej stosuję ten sos wymiennie z musztardowym. Zależy to od tego czy chcę bardziej wytrawny i ostry smak sosu czy łagodniejszy ze słodką nutą.




















Oczywiście te trzy propozycje to tylko kropla w morzu możliwości doprawiania sosu vinegret. Świetnie pasują do niego świeże zioła, czosnek, szalotkę, świeże chilli. Ocet można zastąpić sokiem, np. z pomarańczy czy żurawin. Zamiast miodu dodać słodkiego dżemu, np. morelowego. Często kombinuję z dodatkami, dziś na śniadanie jadłem sałatę z sosem na bazie dżemu z rabarbaru, była bardzo smaczna. Wystarczy pamiętać, że sos musi zawierać oliwę i coś kwaśnego, a reszta to pole do popisu dla kucharza :)

Duszone serca z kurczaka























Podroby to często temat kontrowersyjny. Wielu ludzi już na samo hasło wątróbki się krzywi, a co dopiero gdy zacznie się wspominać o sercach, ozorach czy żołądkach. A szkoda, bo to naprawdę pyszne kawałki mięsa, które odpowiednio przyrządzone rozpływają się w ustach. Do tego są bardzo tanie i mogą stanowić świetną alternatywę dla mięsa, kiedy mamy ograniczony budżet. Jeszcze nie tak dawno, gdy ludzie nie byli tak wybredni, zjadano wszystko co się dało z zabitego zwierzęcia. W wielu krajach do tej pory wykorzystuje się wszystkie części zwierzęcia, w tym podroby, które często traktowane są jako przysmaki. U nas podroby stały się niepopularne, czasem wykorzystywane do pasztetów, ale w czystej postaci jedzone rzadko.

Większość podrobów to doskonałe źródło białka. Wątróbka dostarcza mnóstwa żelaza, żołądki są bogate w cynk i magnez, zaś serca dostarczają witamin z grupy B i żelaza. Niestety podroby zawierają też sporo cholesterolu, dlatego nie powinno się ich jeść codziennie, a najwyżej 2 razy w tygodniu. Lepiej też wybierać drobiowe lub cielęce, bo mają mniej tłuszczu i cholesterolu.

Ale wróćmy do serc. Jadłem już wieprzowe i wołowe, ostatnio moją uwagę zwróciły drobiowe. Gulasz z serc z kaszą pamiętam z dzieciństwa. Pierwszy raz pojawił się w domu jako karma dla psa. Serca wieprzowe ugotowane z dużą ilością warzyw i kaszą jęczmienną były tańsze niż gotowa karma. A że wyglądały całkiem nieźle to wpadły w oko mojej siostrze, która podjadała je psu. Nie mówię, że prosto z miski, ale z garnka tak. I tak zaczęła od czasu do czasu gotować serca dla siebie, a że posmakowały i mi, to tym razem ja jej podjadałem z garnka. Później na parę lat zapomniałem o sercach, by przypomnieć sobie o nich będąc już studentem i przygotować gulasz z kaszą, od którego aż się łezka w oku zakręciła przez wspomnienia.

Ale serce sercu nierówne. Serca kurze są malutkie, rozmiarem przypominają duże żołędzie. Z jednej strony mają warstewkę tłuszczu, którą warto usunąć, razem z żyłami. Jest to bardzo proste i zajmuje chwilę, po czym zostaje nam piękny kawałek mięsa, w sam raz na jeden kęs. Serca wieprzowe, wielkości pięści, wymagają najwięcej uwagi, najtrudniej je oczyścić, zwłaszcza jeśli chcemy uzyskać czyste kawałki mięsa. Serce wołowe jest bardzo duże, sprzedawane zazwyczaj w kawałkach. Łatwo je oczyścić, a oczyszczone przypomina zwykły kawałek wołowiny. Im większe serce tym dłużej się gotuje i ma mniej delikatne mięso. Ale wszystkie są bardzo smaczne i warte przyrządzenia.

Składniki (2 porcje):
  • 200g oczyszczonych serc
  • 1 marchewka
  • 1 cebula
  • 1 łodyga selera naciowego
  • Sól, liść laurowy, pieprz w ziarnach, ziele angielskie
  • 70g kaszy jęczmiennej (średniej)

 
Przygotowanie:
Serca oczyścić i dokładnie umyć. Zalać około litrem wody i zagotować. Jeśli po zagotowaniu pojawią się szumowiny należy je usunąć. Jeśli jest ich wyjątkowo dużo mięso można przepłukać i zalać świeżą wodą. Serca drobiowe zazwyczaj nie wymagają płukania, jednak przygotowując serca wołowe warto je obgotować i opłukać, żeby uniknąć w sosie ściętego białka i krwi.
Do gotujących się serc dodać pokrojone w kostkę marchew, selera i cebulę. Doprawić łyżeczką soli (do smaku), wrzucić listek laurowy, jedno ziele angielskie i kilka ziaren pieprzu. Gotować na małym ogniu przez 1,5h. Dodać przepłukaną kaszę, gotować jeszcze 15min. Wyłączyć i zostawić jeszcze na 10-15min. Można podawać w postaci kaszy na sypko lub bardzo gęstej zupy, zależnie od upodobania.


piątek, 29 czerwca 2012

Sałatka z bobem i morelą





















Bób pojawiający się na straganach i w sklepach to nieodłączny symbol nadchodzącego lata. Co ciekawe, bób towarzyszy nam już od tysięcy lat, pierwsze wzmianki o tym warzywie pochodzą już z końca okresu kamienia łupanego. Obecnie uprawiany jest praktycznie na całym świecie.

Bób jest przede wszystkim bardzo pożywny. Zawiera dużo białka, tak jak wszystkie rośliny strączkowe, dlatego jest bardzo dobrą alternatywą dla mięsa. Dostarcza dużo błonnika, zwłaszcza łupiny są bogate w błonnik, dlatego młode nasiona warto jeść bez obierania. Bób dostarcza ważnych składników odżywczych m.in. wapnia, fosforu, żelaza i magnezu, a także witamin A i C oraz witamin z grupy B. Nie zawiera cholesterolu, za to posiada związki, które działają odtruwająco na organizm.

Bób zawsze będzie mi się kojarzył z działką dziadka, który co roku sadził bób. Nie było go nigdy przesadnie dużo, bo działka była mała, a bób zajmował sporo miejsca. Ale wystarczało, żeby parę razy najeść się bobu do syta. Bób zawsze jedliśmy po prostu ugotowany i posolony, każdy dostawał miskę bobu i w zależności od tego, czy mu się chciało czy nie to siedział i obierał albo wsuwał w łupinach. Zawsze trochę zostało, a ja przez cały dzień podskubywałem po kilka ziaren. W tym roku pierwszy bób też zjadłem tradycyjnie, prosto z miski, bez żadnych dodatków. Za to z reszty postanowiłem wymyślić coś bardziej rozbudowanego.

W domu zawsze gotowaliśmy bób bardzo długo, dziś wiem, że było to zbędne, a wręcz niedobre, bo przegotowywanie niszczy składniki odżywcze. Bób wystarczy gotować 15-20 min, po tym czasie sprawdzić czy jest już ugotowany i ewentualnie dać mu jeszcze chwilę. Z przyzwyczajenia nie solę wody na bób, tak samo jak nie solę wody gotując jakiekolwiek warzywa strączkowe. Sól dodaję pod sam koniec gotowania. Wtedy solę dość szczodrze i gotuję jeszcze jakieś 5 min, żeby sól przeszła do wnętrza nasion. Niektórzy gotują bób od razu w osolonej wodzie, podejrzewam, że przy świeżych warzywach nie ma to aż takiego znaczenia jak przy suszonych, których nie można gotować w słonej wodzie, bo będzie to trwać wieki.

Pamiętajmy też, żeby uważać przy kupowaniu bobu. Niestety nie spotkałem się nigdzie z możliwością kupienia bobu niełuskanego, w całych strąkach, który byłby najlepszy i najświeższy. Zazwyczaj sprzedawany jest w foliowych torebkach. Wybierajmy takie, w których ziarna są zielone, bez przebarwień, uszkodzeń czy oznak nadpsucia. Unikajmy bobu, który jest zaparowany, wtedy jest duże ryzyko, że będzie sfermentowany i nici z naszego obiadu. Nigdy nie kupujmy bobu, w nadmuchanych torebkach, jeśli coś się gazuje w tej torebce, to lepiej tego nie jeść.

Składniki (1 porcja):
  • 100g wyłuskanego, ugotowanego bobu
  • 1 mała marchewka
  • 1 morela
  • Wiórki żółtego sera
  • 1 łyżeczka musztardy, ½ łyżeczki miodu, 1 łyżka octu, sól, 2 łyżki oliwy z oliwek
 
Przygotowanie:
Marchewkę obrać i przy pomocy obieraczki pociąć na wstążki. Wymieszać z bobem i pokrojoną w kostkę morelą. Z musztardy, miodu, soli, octu i oliwy zrobić sos, który następnie wymieszać ze składnikami sałatki. Ułożyć na talerzu i na koniec posypać wiórkami sera. Ser powinien być dość wyrazisty w smaku, do tej sałatki użyłem Bursztyn.
Ostatnio mam lekkiego fioła na punkcie dodawania owoców do wytrawnych sałatek, słodkie kawałki bardzo ożywiają smak sałatek. 
Do ozdoby poszedł świeży tymianek, który później w sałatce dawał bardzo ciekawy, ziołowy smak.






czwartek, 28 czerwca 2012

Zapraszam na fan page na Facebooku

Zapraszam do polubienia fan page'u mojego bloga na Facebooku :) Dzięki temu na bieżąco będziecie wiedzieli kiedy pojawiają się nowe wpisy na blogu. Znajdziecie tam też dodatkowe zdjęcia, ciekawe linki i moje przemyślenia, niekoniecznie związane z konkretnymi przepisami. Ogólnie same plusy ;)
Wystarczy wejść na https://www.facebook.com/tomekgotujeblog lub kliknąć lubię to w okienku po prawej stronie.
Do zobaczenia na blogu i na Facebooku :)

Dżem z rabarbaru





















Rabarbar to trochę niedoceniania roślina, którą używano już prawie 5000 lat temu w Chinach. Początkowo stosowano go jako lekarstwo, głównie ze względu na jego przeczyszczające właściwości. Z czasem zagościł także na stołach. Rabarbar jest niskokaloryczny, zawiera tylko 18 kcal w 100g, jednak raczej ciężko uznać go za dobry składnik diety, bo ciężko go sobie wyobrazić bez sporego dodatku cukru. Zawiera duże ilości witaminy C, a według najnowszych badań także polifenole, które pomagają w zwalczaniu komórek rakowych. Rabarbar zawiera też substancje, które pomagają obniżać poziom cholesterolu. Jak widać, jest nie tylko smaczny, ale i zdrowy. Jednak zawiera dużo kwasu szczawiowego, który zabiera z organizmu wapń (podobnie jak botwina i szczaw) i tworzy nierozpuszczalne związki, dlatego nie powinny go jeść osoby cierpiące na kamicę nerkową.

Rabarbar w moim domu rodzinnym nie był zbyt popularny. Jedyne co pamiętam to jakieś przebłyski kompotu i łodygi rabarbaru maczane w cukrze, jedzone na surowo i wykręcające twarz. W tym roku po raz pierwszy postanowiłem zrobić coś więcej z rabarbaru i na pewno nie będzie to ostatnie podejście, bo zakochałem się w tym kwaskowatym smaku. Rabarbar świetnie nadaje się na dżem (co widać na zdjęciu), nadzienie do tarty, czy ciasta. Można z niego zrobić kompot, nadziać nim muffinki, czy dodać do galaretki. Pamiętajmy jednak, że rabarbar jest warzywem. Należy do tej samej rodziny co szczaw. Aczkolwiek powszechnie przyjęło się traktowanie go jak owocu i używanie raczej do dań słodkich niż wytrawnych. Przyznaję, że nigdy nie jadłem rabarbaru na słono, ale na pewno spróbuje, bo to bardzo kusząca perspektywa.

Sezon na rabarbar nie trwa długo, dlatego warto zrobić małe zapasy, zwłaszcza, że jest to warzywo wyjątkowo tanie. Przy obecnych, przez cały sezon wysokich, cenach truskawek, dżem z rabarbaru może być bardzo ciekawą, tańszą alternatywą. Pamiętajmy, żeby wybierać jędrne, nieuszkodzone i niepoobijane łodygi. Szczelnie zawinięty w foliową torebkę można przechowywać w lodówce nawet do 3 tygodni.

Składniki (8-9 słoiczków):
  • 3kg rabarbaru (po odcięciu końcówek pewnie jakieś 2,5kg na czysto)
  • 500g brązowego cukru
 
Przygotowanie:
Rabarbar należy umyć, poobcinać końcówki i pokroić w mniej więcej 1cm kawałki. Nie trzeba być dokładnym, rabarbar i tak w większości się rozpadnie. Potrzebny nam będzie garnek o grubym dnie albo pokryty powłoką nieprzywierającą. Ja użyłem głębokiej patelni teflonowej. Wrzucamy rabarbar, zasypujemy cukrem i smażymy na dużym ogniu, żeby zmiękł i puścił wodę. 2,5kg to dość sporo, więc musiałem dorzucać na raty. Podobno na gotującym się rabarbarze zbierają się szumowiny, które należy usunąć, jednak nic takiego nie zauważyłem. Gdy rabarbar zmięknie, zmniejszamy ogień i smażymy go jakąś godzinę lub nawet dłużej. Lubię, gdy konfitury trochę przywrą do dna, wtedy tworzy się w nich karmelowy posmak. Oczywiście nie można ich przypalić. Co jakiś czas trzeba mieszać. Z czasem rabarbar zgęstnieje i będzie gotowy. Równie dobry efekt można uzyskać w krótszym czasie, smażąc konfiturę cały czas na dużym ogniu. Odparuje szybciej, jednak przy dużym ogniu jesteśmy przykuci do kuchenki, bo trzeba praktycznie cały czas mieszać.
W czasie, gdy dżemik się gotuje przygotowujemy słoiki. Jestem zwolennikiem recyklingu starych słoików, więc mój dżem wylądował w słoikach po majonezie, musztardzie i oliwkach. Słoiki trzeba dokładnie umyć, a następnie wypiec w piekarniku rozgrzanym do 180 stopni przez jakieś pół godziny. Pokrywki trzeba wygotować, nie można ich wypiekać, bo mają gumową wyściółkę.
Gotowy dżem nakładamy do słoików i dokładnie zakręcamy. Postanowiłem je spasteryzować, tak na wszelki wypadek. Do dużego garnka wkładamy ściereczkę, ustawiamy słoiki, tak żeby się nie dotykały, zalewamy wodą do ¾ wysokości słoików. Od zagotowania pasteryzujemy jakieś 15-20min.
Gotowy dżemik chowamy do spiżarni i wsuwamy zimą myśląc o słonecznych, letnich dniach.
Niektórzy z was mogą się dziwić, że dodałem tylko pół kilo cukru. W przepisach na jakie trafiłem ilość cukru wahała się od 500g do 1kg na 1kg rabarbaru. Jednak uważam, że to zdecydowanie za dużo. Dżem jest wystarczająco słodki, a do tego zdrowszy, bo zawiera mniej cukru. Oczywiście najlepiej dosłodzić na swój własny smak, w trakcie próbując i w razie potrzeby dodając cukru. Dżem z mniejszą ilością cukru nie jest też tak dobrze zakonserwowany jak zasypany mnóstwem cukru, dlatego warto go na wszelki wypadek spasteryzować. 




Konfitury

Pizza z marynowaną cebulką

























Pizza to chyba obecnie jedno z najpopularniejszych dań na świecie. Zjemy ją praktycznie wszędzie, w USA na każdym kroku, w Europie bez problemu znajdziemy pizzerię, już nawet Chiny zostały podbite przez pizzę. Pizza swoje korzenie ma już w starożytnej Grecji, gdzie była plackiem z oliwą i czosnkiem. Później została przeniesiona do starożytnego Rzymu, a pizza jaką znamy teraz z bazą z pomidorowego sosu powstała w XVII wieku w Neapolu. Pizza od zawsze była fast foodem, kiedyś należała do jedzenia biedaków. Jednak prawdziwa włoska pizza nie doprowadzała nikogo do chorobliwej otyłości. Składników nigdy nie było zbyt wiele, liczył się smak i jakość produktów, a nie ilość. W dzisiejszych czasach pizza zamieniła się w bombę kaloryczną, z tłustymi dodatkami i podwójną albo potrójną warstwą sera. Przez to pizza zaczyna się coraz bardziej kojarzyć z niezdrowym jedzeniem, prowadzącym do otyłości. A tak wcale być nie musi. Pizza nigdy nie będzie daniem dietetycznym, ale nie musi być bombą kaloryczną. Wystarczy z głową dobrać dodatki i nie przesadzać z wielkością. A najlepiej zrobić ją samemu, wtedy mamy kontrolę nad składnikami od początku do końca. I żadna pizza nie smakuje tak dobrze, jak ta, którą się własnoręcznie zagniotło.

Wiele osób boi się podjąć wyzwania zrobienia samemu ciasta na pizzę. Nie dziwię się, bo sam zaliczyłem kilka nieudanych prób zrobienia odpowiedniego drożdżowego ciasta. Aż do momentu, kiedy trafiłem na super prosty przepis Jamiego Olivera. Nie pamiętam już dokładnie przepisu Jamiego, ale pamiętam mój zachwyt, kiedy w 10 min udało mi się zrobić idealne ciasto na pizzę. Teraz zawsze robię na oko, ale tą samą metodą. No prawie tą samą. Zgodnie z przepisem trzeba było usypać stożek z mąki na blacie, zrobić w nim dziurę, wsypać tam suszone drożdże, odrobinę cukru, sól, chlust oliwy z oliwek i wodę. Wodę dodawać stopniowo, lepiej dać mniej i dolać, niż więcej i dosypywać mąki, bo z tego dosypywania robi się z czasem błędne koło i pół godziny zagniatania ciasta (tak wyglądały moje nieudane próby, wiem co mówię). W naszym mącznym wulkanie delikatnie mieszamy mąkę z wodą, tak żeby nie przerwać tamy, najlepiej robić to nożem stołowym. Kiedy wmieszamy większość mąki, zakasujemy rękawy i wyrabiamy. Jedną ręką rozciągamy ciasto od siebie, drugą składamy na pół i obracamy o 90 stopni. Trwa to kilka minut aż uzyskamy gładkie, sprężyste ciasto. Formujemy kulkę i odstawiamy przykryte w ciepłe miejsce, żeby wyrosło. Ja z lenistwa porzuciłem zabawę w formowanie wulkanu na rzecz wsypania mąki do miski, nieprzejmowania się wylewającą się na boki wodą i szybkim mieszaniem nożem w misce. Zagniatania niestety nie da się uniknąć. Efekt końcowy jest taki sam. Lubię też nadać dodatkowego smaku ciastu, zawsze dodaje do niego suszone zioła. 

Składniki (1 porcja lub 2 małe):
Ciasto:
  • 100g mąki
  • ¾ łyżeczki drożdży
  • Łyżka oliwy z oliwek
  • Szczypta cukru, sól, suszony rozmaryn lub inne zioła
  • Woda (ok. 3 łyżek) 
Dodatki: 
  • 1 pomidor
  • 1 cebula
  • 1 papryczka chilli
  • 30g żółtego sera
  • Sól, suszony tymianek
  • Ocet jabłkowy lub winny 

Przygotowanie: 
Ciasto zagniatamy zgodnie z opisem powyżej. Gdy ciasto wyrasta (ok. godziny, chociaż ustawione w ciepłym miejscu wyrośnie dużo szybciej) kroimy cebulę w piórka lub półplasterki. Solimy, dodajemy łyżkę octu i ugniatamy, po czym odstawiamy. Sól i ocet sprawią, że cebula się lekko zamarynuje, straci goryczkę i będzie przypominała ugotowaną. Jeśli ktoś nie lubi octu może użyć soku z cytryny lub po prostu poddusić cebulkę na oliwie. Surowa cebula nie zdąży zmięknąć w piekarniku, więc jeśli nie lubimy surowej cebuli trzeba ją poddać jakiejś obróbce. Pomidora kroimy w plasterki, chili drobno szatkujemy. Przed ułożeniem na pizzy cebulę trzeba odcisnąć z nadmiaru soku i wymieszać z łyżką oliwy, dzięki czemu nie spali się w gorącym piecu.
Piekarnik rozgrzewamy do 220 stopni. Aby uzyskać chrupiący spód przydatny jest kamień do pizzy. Jednak większość ludzi nie posiada tak wyspecjalizowanych sprzętów w domu. Wystarczy włożyć do piekarnika blachę i pozwolić jej się mocno nagrzać. Ciasto rozwałkowujemy na bardzo cienki placek, układamy na kawałku pergaminu, dzięki któremu będzie nam łatwo przenieść je do piekarnika. Układamy na cieście plastry pomidora, posypujemy chilli, układamy cebulkę i posypujemy serem. Użyłem zwykłego żółtego sera, na całą pizzę zużyłem 2 plasterki, które porwałem na małe kawałki. Na koniec posypałem całość suszonym tymiankiem. Wkładamy do mocno nagrzanego piekarniku i pieczemy jakieś 8-10 minut. Pizza jest bardzo cienka, więc trzeba jej pilnować, kiedy ser się stopi, a brzegi zrumienią, jest gotowa. 






środa, 27 czerwca 2012

Owsianka























Owsianka to idealne śniadanie. Łatwe w przygotowaniu, sycące i bardzo zdrowe. Płatki owsiane to źródło wielu witamin, m.in. B1, B6, E, PP, a także wielu mikro i makroelementów. Dobrze wpływają na stan skóry, włosów i paznokci. Zawierają antyoksydanty, więc chronią przed wolnymi rodnikami. Pomagają też zmniejszać poziom złego cholesterolu. Do tego wpływają na lepszą pamięć i koncentrację, a dodatkowo działają antystresowo.

Płatki owsiane to też przede wszystkim doskonałe źródło błonnika, który wspomaga przemianę materii i zapobiega zaparciom. Dlatego owsianka idealnie nadaje się na dietę, ale nie tylko, ponieważ korzyści z płatków owsianych przydadzą się każdemu. Ważne, żeby nie kupować płatków błyskawicznych, które są uboższe w wartości odżywcze i błonnik, jednocześnie nie dając dużej oszczędności czasu.

Płatki owsiane mają także wiele innych zastosowań, niekoniecznie trzeba z nich robić owsiankę. Świetnie sprawdzają się jako zastępstwo namoczonej bułki lub bułki tartej we wszelkiego rodzaju klopsikach czy mielonych kotletach. Jeśli nie chcemy wyczuwalnych kawałków płatków, to możemy je najpierw zmielić w mikserze. Wtedy są niewyczuwalne w smaku, ani konsystencji. Za to dostarczają dużo więcej składników odżywczych niż pszenna bułka. Płatkami owsianymi można też zastąpić panierkę z bułki tartej do kotletów. Nie tylko jest zdrowsza, ale też wchłania mniej tłuszczu ze smażenia.

Dodatkowym składnikiem, który może wzbogacić naszą dietę w niezbędny błonnik oraz witaminy i mikroelementy są otręby. Doskonale komponują się z owsianką, dając w pełni wartościowe śniadanie. Sprawdzają się też świetnie jako panierka.

Jako dodatek do owsianki polecam suszone owoce. Moim ulubionym zestawem jest owsianka z żurawiną, ale obecnie mamy na rynku mnóstwo różnych suszonych owoców oraz orzechów, więc możemy eksperymentować i zmieniać dodatki, dzięki czemu owsianka nie będzie nudna. Dodatkowo owoce także dostarczą nam witamin i wartościowych składników odżywczych. W sezonie możemy używać świeżych owoców, pyszna jest owsianka z tartym jabłkiem i cynamonem, idealne będą truskawki, świetnie pasują także winogrona.

Składniki (1 porcja):
  • 50g płatków owsianych (4-5 łyżek)
  • 2 łyżki otrębów (opcjonalnie)
  • 30-40g suszonych owoców (w tym wypadku akurat były to rodzynki)
  • Cukier lub miód do smaku
  • Szklanka mleka
   
Przygotowanie:
Wszystkie składniki wrzucić do garnka, zagotować i gotować 3-4 min aż zgęstnieje. Owsiankę trzeba od zagotowania ciągle mieszać, bo bardzo łatwo się przypala. W zależności od tego czy wolimy gęstszą czy rzadszą trzeba dostosować ilość mleka. Zawsze dodaję mleka na oko, najpierw mniej i ewentualnie dolewam. Przy dosładzaniu warto pamiętać, że suszone owoce, które dodajemy też są bardzo słodkie. Owsianka powinna być trochę za mało słodka, wtedy podczas jedzenia razem z owocami jest w sam raz.
Taka owsianka idealnie nadaje się też jako śniadanie do zabrania ze sobą, kiedy nie mamy czasu rano zjeść w domu. Wystarczy ugotować ją poprzedniego dnia wieczorem i przełożyć do plastikowego pojemnika. Warto zrobić rzadszą niż lubimy, bo płatki przez noc wchłoną jeszcze wilgoć. Po przełożeniu do pojemnika owsiankę trzeba przykryć kawałkiem folii, tak żeby dotykała do owsianki. Dzięki temu nie powstanie twarda, sucha skorupa na wierzchu.


wtorek, 26 czerwca 2012

Linguine z sosem pomidorowym

Będąc na diecie powinno się raczej unikać węglowodanów, takich jak makaron. Ale przecież nie samą sałatą człowiek żyje, o ile nie przesadzamy z ilością, to makaron od czasu do czasu nie zaburzy diety. Do tego makaron z pszenicy durum ugotowany al dente nie jest trawiony szybko, dzięki czemu zapewnia uczucie sytości na dłużej. Na niektórych dietach jest dozwolony, oczywiście w odpowiednich ilościach.

Za to pomidory to już inna bajka. Raj dla odchudzających się, bo zawierają tylko 15 kcal w 100g. Do tego są też źródłem błonnika, dzięki czemu sprawiają, że czujemy się syci. Obecnie ciężko sobie wyobrazić, że na naszych stołach mogłoby nie być pomidorów. Jednak pamiętajmy, że pomidory pochodzą z Ameryki Południowej, w Europie pojawiły się dopiero w XVI wieku. A do tego początkowo uważano je za rośliny trujące i hodowano tylko dla ozdoby.

Pomidory są bogatym źródłem cennych składników odżywczych. Zawierają dużo witaminy C oraz przeciwutleniaczy, takich jak witamina E i beta-karoten, które neutralizują wolne rodniki. Są też jednym z najlepszych źródeł potasu, który pomaga obniżać ciśnienie krwi. Barwnik nadający pomidorom ich czerwony kolor to bardzo zdrowy likopen, który ma działania antynowotworowe. Co ciekawe, warto jeść pomidory zarówno w postaci surowej, jak i przetworzonej, czyli w postaci sosów, zup, czy koncentratów. Pomidory surowe są świetnym źródłem witamin, zaś po przetworzeniu zawarty w nich likopen staje się dużo lepiej przyswajalny. Z pomidorami nie powinny przesadzać osoby, które cierpią na reumatoidalne zapalenie stawów, a także zgagę. Jeśli mamy wrażliwy układ pokarmowy powinniśmy obierać pomidory ze skórki. Mogą także uczulać, dlatego powinny uważać kobiety karmiące piersią, a do diety dzieci powinno się je wprowadzać stopniowo.

Na rynku dostępne są pomidory w przeróżnych gatunkach, kolorach i kształtach. Czerwone i żółte dostarczają niezbędnych witamin, jednak żółte zawierają mniej cennego likopenu. Zielone pomidory spożywane na surowo nie są zbyt zdrowe, gdyż zawierają tomatynę, szkodliwy alkaloid, który uaktywnia się zwłaszcza w połączeniu z octem, czyli w sałatkach. Jednak już przetwory z zielonych pomidorów nie zawierają tomatyny, która pod wpływem wysokiej temperatury traci swoje szkodliwe właściwości.
Od dawna trwa dyskusja na temat tego, czy łączyć pomidory z ogórkami, czy nie. Jak się okazuje, ogórki zawierają enzym, który niszczy zawartą w pomidorach witaminę C. Jednak wystarczy przed połączeniem obu warzyw wymieszać je z odrobiną oliwy, która ochroni witaminę C, a dodatkowo zwiększy wchłanianie likopenu.

Warto pamiętać o tym, żeby pomidorów nie przechowywać w lodówce, ponieważ nie lubią one zbyt niskich temperatur. Przechowywane w lodówce tracą smak. Jeśli lubimy zimne pomidory, np. w sałatkach, warto schłodzić je przed samym użyciem. Co ciekawe pomidory łatwo oszukać, dzięki czemu dłużej zachowują świeżość. Pomidory na gałązce będą dłużej świeże niż przechowywane luzem. Pomidorowi na gałązce wydaje się, że jest jeszcze na krzaku, pobiera resztki wartości pokarmowych z gałązki i dłużej pozostaje świeży.

Składniki (2 porcje):
  • 150g makaronu linguine (lub dowolnego innego)
  • 150g piersi z kurczaka
  • 1 cebula
  • 1 marchewka
  • 1 łodyga selera naciowego
  • 1 ząbek czosnku
  • 1 papryczka chilli
  • 2 pomidory
  • 3 łyżki koncentratu pomidorowego
  • Sól, pieprz cayenne, suszona bazylia, tymianek i rozmaryn
  • 50g żółtego sera drobno startego
  • 2 łyżki oliwy z oliwek

Przygotowanie:
Kurczaka pokroić w drobną kostkę, przyprawić solą, pieprzem cayenne, bazylią i tymiankiem. Podsmażyć na oliwie na złoty kolor, zdjąć z patelni. Marchewkę, cebulę i selera pokroić w drobną kostkę lub zmiksować w malakserze. Poddusić przez kilka minut na oliwie do miękkości. Dodać drobno pokrojony czosnek i chilli. Pomidory obrać ze skórki i drobno pokroić. Dodać do warzyw i podsmażyć, jednocześnie dodając koncentrat pomidorowy. Smażyć przez kilka minut, następnie dolać wody, do uzyskania odpowiedniej konsystencji sosu. Doprawić solą, tymiankiem i rozmarynem i dusić przez kilka minut. Pod koniec duszenia dodać usmażonego kurczaka. W tym czasie ugotować makaron al dente. Przy odcedzaniu makaronu zachować trochę wody z gotowania. Ugotowany makaron wrzucić do sosu, dodać ser i wymieszać, w razie potrzeby rozrzedzić wodą z gotowania makaronu.
Sos można zrobić w wersji łagodnej, bez pieprzu cayenne i chilli, czosnek też jest opcjonalnym dodatkiem. Ponieważ sos jest mimo wszystko dość pracochłonny, można zrobić większą porcję i część zamrozić. Wtedy robimy bez mięsa, sos świetnie nadaje się także jako wersja wegetariańska.
Najlepiej użyć sera o wyrazistym smaku. Można użyć parmezanu, jednak ja używam zwykłego żółtego sera, który jest dużo tańszy, a sprawdza się w tym daniu równie dobrze. Musi to być ser pełnotłusty, inaczej nie będzie się dobrze rozpuszczał. Niestety sery light odpadają, ale ponieważ ilość sera jest nieduża, nie dodaje to aż tylu kalorii.
Smacznego :)
Pomidorowe inspiracje

Początek

Witajcie :)
Wielokrotnie myślałem o założeniu bloga, ale nigdy nie mogłem się za to zabrać. Jednak w końcu przyszedł czas na to, by podzielić się swoją pasją z innymi.
Będę się starał, żeby mój blog nie był tylko zbiorem przepisów. Przed każdym przepisem postaram się napisać co nieco. Będą to różne informacje, czasem o składniku, którego użyłem, o tym czy jest zdrowy czy nie lub jak się za niego zabrać. Przydatne sztuczki, ciekawostki czy po prostu historie z życia wzięte w jakiś sposób związane z danym przepisem.
Ostatnio staram się ograniczać kalorie, żeby zrzucić parę kilo, dlatego niektóre przepisy będą dietetyczne, ale na pewno nie pozbawione smaku.
Mam nadzieję, że Was nie zanudzę i będziecie do mnie zaglądać :)
P.S. Nie jestem profesjonalnym fotografem, a zdjęcia robię starą cyfrówką, więc mam nadzieję, że wybaczycie mi, że zdjęcia nie wywołują od razu ślinotoku ;)
Tomek
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...